Kiedy umiera młody człowiek wszyscy płaczą. Ze starym jest inaczej. Teoretycznie więc – jeśli zależy nam na spontanicznych reakcjach na nasza śmierć – powinniśmy umierać młodo. Nikt normalny do tego się nie pali. Kiedy umiera uczucie – wszyscy współczują. Kiedy ktoś rani nasze uczucia religijne – czeka go sąd. A co się dzieje kiedy publicznie grzebie się na żywca zdrowy rozsądek?
A to zależy gdzie. Są kultury – jak np. brytyjska, gdzie zdrowy rozsądek traktowany jest jako fundament normalności. W metodykach zarządzania – o światowym zasięgi, takich, jak PRINCE2 – taką właśnie role przypisuje mu się wprost. Kopanie takiego fundamentu jest zachowaniem dopuszczalnym jedynie w szpitalach psychiatrycznych i to tylko w początkowym etapie leczenia.
Co innego u nas. Zdrowy rozsądek można bezkarnie skopać i pochować żywcem. Po pierwsze dlatego, że mało kto już pamięta na czym on polega, a po wtóre nie widzi się żadnego związku między wyrządzaniem mu krzywdy, a konsekwencjami w tym zakresie dla kogokolwiek i czegokolwiek.
Tymczasem, ze zdrowym rozsądkiem jest tak, że tam, gdzie go brakuje pojawia się: głupota (nieporadność wobec wiedzy), brak przyzwoitości (nieporadność wobec wartości), uczucie izolacji i osamotnienia (nieporadność wobec komunikacji), brak harmonii, symetrii, równowagi decyzyjnej (nieporadność wobec wartości).
Zobaczmy jak to wygląda na grafie, który zależności te ilustruje.
Wszystko zaczyna się niewinnie i jest często konsekwencją zmian globalnych. Tak było i u nas.
Albert Einstein zwykł mawiać, że „tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat oraz ludzka głupota, choć nie jestem pewien co do tej pierwszej”. Zapewne miał na myśli to, co nas czeka, bardziej – niż to co „widział” i był w stanie opisywać. Tak czy owak, to jednak nie głupota, a potrzeba bycia mądrym, kompetentnym – jest jednym z najstarszych, ze znanych nam i powszechnie pożądanych stanów rzeczy, jeśli już nie z Einsteinowskiego wszechświata, to przynajmniej – z europejskiej cywilizacji. Brak mądrości, nazywany potocznie głupotą – definiowany bywa różnie, ale przyjąć tutaj można, iż jest to stan widocznej nieporadności wobec wiedzy. Tego pejoratywnego określenia używa się w stosunku do ludzi, którzy nie korzystają z dostępnej wiedzy. Przypisuje się im brak stosownych kompetencji.
Im głupoty wokół więcej, tym tęsknota za życiem w mądrze urządzonym społeczeństwie, państwie zarządzanym przez mądrych ludzi, obcowanie na co dzień z mądrymi decyzjami – wydawała się realizacyjnie bliższa wraz z rozwojem techniki, szczególnie technologii informacyjnych. Ale sama technika nie jest w stanie zagwarantować panowania mądrości. Radzenie sobie z wiedzą, to z jednej strony kwestia kompetencji, z drugiej uwarunkowań organizacyjnych, sprzyjających ich wykorzystywaniu. To wreszcie kwestia charakteru, formuły samej wiedzy – jej jakości oraz potencji przydatności poznawczej czy praktycznej.
Na pierwszy rzut oka relacja między wiedzą, a głupotą wydaje się prosta: im więcej wiedzy – tym głupoty mniej. Generalnie to jest chyba jakoś tak, ale wiele zmieniło się z chwilą nadejścia rewolucji informatycznej. To ona wywołała falę potopu informacyjnego oraz odsłoniła masową nieporadność wobec treści niesionych na fali danych, informacji i wiedzy. Wtedy zaczęła się sprawdzać Einsteinowska wizja głupoty znamiennej nieskończonością. Określenie obecnego stanu rzeczy jest bowiem takie, że nieporadność wobec wiedzy stała się zjawiskiem masowym, powszechnym, nagminnym. Nawet trudno porównywalnym z czasami reglamentacji wiedzy uwarunkowanej technologicznie (brak druku) czy ideologicznie (systemy totalitarne).
Są jednak takie zjawiska, którym reglamentacja wiedzy szczególnie na zaszkodziła, a potop informacyjny – owszem. Nieporadność wobec wiedzy wyraża się bowiem w utracie jednego z najważniejszych azymutów społeczności, jakim był zawsze zdrowy rozsądek. To potencja rozsądzania o tym, co możliwe, prawdopodobne, a co jest nierealne. Co ma sens, a co sensu nie ma. Zdrowy rozsądek, jest jedynym odniesieniem, na które można się powołać i na które można liczyć w momentach kompletnej dezorientacji, totalnego zagubienia. Zarówno w obszarze wiedzy, jak i wartości. Obecność zdrowego rozsądku – potwierdzona w procesach komunikacyjnych – daje uczestnikom tego procesu przekonanie o przynależności do wspólnej grupy kulturowej, dysponującej tym samym systemem wartości oraz tą samą wiedzą. Możliwe są wówczas relacje międzyludzkie oparte na atencji, respektujące przekonanie, że zachowania świadczone przez nadawcę potwierdzone zostaną zachowaniami świadczonymi przez odbiorcę, a utrzymanymi w tej samej konwencji wiedzy i wartości. Że dobro zostanie potwierdzone dobrem. Możliwe jest w takich warunkach prognozowanie i budowanie relacji międzyludzkich opartych na wspomnianej atencji, która jest warunkiem koniecznym normalności.
Nie ma więc żadnej przesady w stwierdzeniu, że zdrowy rozsądek jest warunkiem ładu społecznego, jego fundamentem, umożliwiającym trwałe funkcjonowanie systemu. Utrata zdrowego rozsądku jest obecnie jednym z przejawów pogłębiającego się procesu nieporadności wobec wiedzy oraz aksjologicznej labilności, zagubienia w świecie wiedzy oraz wartości.
Negatywne procesy z obszaru zdrowego rozsądku nie wyczerpują zakresu zmian wywołanych przez nieporadność wobec wiedzy oraz przez procesy mniej czy bardziej bezpośrednio z nią powiązane. Obejmują one nadto sposób myślenia działających wspólne podmiotów. Analiza ich przekonań sugeruje głębokie zmiany – na poziomie europejskim, widoczne w porównaniach z tradycyjnych, europejskim myśleniem. Ciekawie pisze o tym A. Pałubicka w swojej Gramatyce kultury europejskiej.
Można więc powiedzieć tak:
zdrowy rozsądek jest obecnie dostatecznie mocno pokopany w skali europejskiej, przez procesy globalne, aby mu jeszcze indywidualnie dokładać w ramach regionalnych skansenów kulturowych. Pozbawieni trwałych punktów odniesienia narażamy się na egzystencję niepewności, osamotnienia, braku wiary w bezinteresowność i sens dorobku cywilizacji europejskiej – by nie szukać szerszych odniesień.
Incydenty takie, jak opisane w cytacie niniejszego kwanta wiedzy – są szczególnie niebezpieczne, gdyż wyprowadzają nasze rozumienie normalności na granice absurdu. Dalej pozostaje tylko: wiara w znajomych i układy, siłę więzi plemiennych, bezwzględną rządzę siły i pieniądza, nieprzydatność praktyczną wszelkich regulacji prawnych itd. Kogo interesuje takie urządzanie świata? Jeśli niewielu, to warto zadać sobie pytanie o to, dlaczego nikt nie płacze na pogrzebach zdrowego rozsądku zakopywanego przez grabarzy publicznie i na żywca?
2014-06-14 0839_TW680303_v01 _KWANT_ absurd_ nieporadność wobec wiedzy
- Problem: Jakie są przyczyny nieporadności wobec wiedzy
- Słowa klucze: nieporadność wobec wiedzy_ absurd_ blokada zdrowego rozsądku
- Temat: Mandat za samochód na lawecie – przekroczenie szybkości
- Dla kogo? publiczne
- Na kiedy?: stale_ edu
- ŹRÓDŁO : http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114883,16151483,Laweta_przewozaca_samochod_przekracza_predkosc__a.html
- Autor: Tadeusz Wojewódzki mailto:wojewodzki@wojewodzki.pl
CYTAT:”Laweta przewożąca samochód przekracza prędkość, a mandat dostaje… właściciel auta. „To jakiś absurd!” AB
13.06.2014 17:34
Właściciel samochodu dostał zdjęcie z fotoradaru, które dokumentuje złamanie przepisów – przekroczenie dozwolonej prędkości. Wraz z nim straż miejska przesłała żądanie wskazania kierowcy, który ów wykroczenie popełnił. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że auto było zepsute i przewożono je na lawecie – podaje TVN 24.
Moment przekroczenia prędkości przenośny fotoradar straży miejskiej zarejestrował pod koniec sierpnia ubiegłego roku, ale właściciel samochodu odebrał wezwanie z żądaniem wskazania kierowcy dopiero teraz. Laweta, na której przewożono auto, jechała za szybko o 23 km/h, a jej numery rejestracyjne były czytelne i znają je strażnicy miejscy.
– To jakiś absurd! Auto było zepsute, nie dało się nim jechać. Nie było w nim kierowcy, dlatego nie mam kogo wskazywać. Nawet gdybym to zrobił, to nie ma podstaw do ukarania, bo mój samochód nie uczestniczył w ruchu drogowym – opisywał w rozmowie TVN 24 Piotr Daniluk, właściciel przewożonego samochodu. Daniluk opisywał w rozmowie ze stacją, że skontaktował się ze strażą i poinformował funkcjonariuszy, że podczas przewozu na lawecie jego samochód nie był uczestnikiem ruchu, więc nie może odpowiadać za wykroczenie. Komendant straży miejskiej miał mu odpowiedzieć krótko: „W takim razie sprawa zostanie skierowana na drogę sądową”.
W rozmowie z dziennikarzami TVN 24 komendant straży powiedział jedynie, że nie zna sprawy. – Rejestrujemy mnóstwo wykroczeń, tej sprawy akurat nie pamiętam – mówił.